Chciałabym, żeby ten artykuł przeczytało jak najwięcej młodych mam, rodziców, którzy spotkali się z tym terminem i być może pomyśleli o swoim dziecku w kategoriach „high need baby”. Na pewno może być Wam trudniej przeczytać to, co teraz napiszę, niż zapewne powiedzenie o dziecku „high need baby”, ale myślę, że w dalszej perspektywie ta wiedza może być dla Was bardzo pomocna.
Około rok temu na moim Instagramie @mamanakozetce nagrałam pogadankę o tzw. „high need baby”, ale teraz przytoczę Wam więcej opinii różnych ekspertów i specjalistów z różnych dziedzin – neurologii, psychologii, psychiatrii, a także psychoterapii dzieci i młodzieży. Wiem też o co wtedy pytaliście, dlatego ten artykuł będzie taką bardziej rozszerzoną wersją tego o czym wtedy mówiłam.
A mówiłam Wam m.in. o tym, że w Wysokich Obcasach ukazał się wywiad z panią Darią Matoszko-Litwin, która jest psychiatrą dzieci i młodzieży i psychoterapeutką. Między innymi pełniła obowiązki kierownika Przychodni Zdrowia Psychicznego dla Dzieci i Młodzieży należącej do Szpitala Nowowiejskiego w Warszawie oraz panią Beatą Dawczak, która jest psychoterapeutką dzieci i młodzieży. Wywiad pt. „High need baby to stygmat. Dziecko w końcu może się dostosować do tego, jak jest postrzegane” (Wywiad przeczytaj TUTAJ). W tym wywiadzie pani Daria Matoszko-Litwin, zwróciła uwagę na to, że w obowiązujących klasyfikacjach nie ma czegoś takiego jak „High need baby”(1). Bo niektórzy używają tego terminu jakoby był on jakoś jasno określony, powszechnie używany przez specjalistów. Ja na potrzeby tego artykułu zapytałam moje koleżanki i kolegów psychoterapeutów, a także psychoanalityków (niektórzy z praktyką kilkudziesięciu lat w zawodzie w którym cały czas się szkolą i podnoszą swoje kwalifikacje aktualizując wiedzę m.in. na międzynarodowych konferencjach) – zapytałam się czy spotkali się z tym terminem „high need baby”. Odpowiedzi były różne – od takich, że albo nie zetknęli się z tym terminem i nie wiedzą co on oznacza, albo że zetknęli się w serwisach internetowych dla mam, bądź jakaś mama po prostu przyszła do nich i oznajmiła, że ma dziecko 'high need baby’, albo ‘hajnida’. I ostatnio wpadł mi w ręce kolejny wywiad z Wysokich Obcasów, który także bardzo Wam polecam, to jest wywiad z prof. dr hab. n. med. Marią Mazurkiewicz-Bełdzińską, która jest neurolożką dziecięcą, przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Neurologów Dziecięcych i ordynatorem Kliniki Neurologii Rozwojowej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Wywiad nazywa się: „High need baby. „Częściej niepokoją mnie dzieci cichutkie niż te głośno domagające się zaspokojenia potrzeb” (Wywiad przeczytaj TUTAJ). Pani profesor w tym wywiadzie wprost mówi o tym, że specjaliści nie powinni nazywać dziecka „high need baby”(2). Natomiast Daria Matoszko-Litwin (psychiatra dzieci i młodzieży, psychoterapeutka) w wywiadzie zwróciła uwagę, że „(…) za tą nazwą mogą się kryć różne trudności dotyczące zarówno matki, jak i dziecka albo relacji, jaką tworzą.”(1)
W wywiadzie z profesor Marią Mazurkiewicz-Bełdzińską czytamy:
„Gdzie więc pani pierwszy raz spotkała się z tym terminem?
W serwisach internetowych dla mam. Natomiast zanim zaczniemy rozmawiać, chcę powiedzieć bardzo wyraźnie i chcę, żeby to dobrze wybrzmiało: „high need baby” nie jest pojęciem medycznym. Nie pojawia się w literaturze przedmiotu. (…) Jeśli pani wpisze to określenie do wyszukiwarki Pubmed, która gromadzi linki do artykułów z dziedziny medycyny i nauk biologicznych, nie otrzyma pani żadnych wyników.”(2)
Kiedy wpisujemy w wyszukiwarkę Pubmed termin „high need baby”, nie pojawia nam się żaden wynik.
Później w tym wywiadzie z panią profesor Mazurkiewicz-Bełdzińską pojawia się taki ciekawy kawałek, który tłumaczy dużo właśnie z perspektywy lekarza neurologa. Otóż pani Ewa Pągowska, która przeprowadzała wywiad z panią profesor mówi o tym, że ten termin utworzyli William i jego żona Martha Sears, którym urodziło się któreś dziecko z kolei i dopiero to dziecko odbierali jako takie bardziej wymagające od starszych dzieci. Na to pani profesor odpowiada: „Mnie natomiast doktor Sears kojarzy się z pewnego rodzaju przesadą. Według niego u high need babies można zaobserwować 12 charakterystycznych objawów. Mają to być dzieci, które w intensywny sposób wyrażają swoje potrzeby, np. głośno płaczą, są nadaktywne, często chcą jeść, stanowczo domagają się zaspokojenia swoich potrzeb, łatwo się wybudzają, trudno je odłożyć do łóżka – wciąż chcą być na rękach, są nieprzewidywalne, superwrażliwe, nie są w stanie same się uspokoić, źle znoszą rozłąkę z rodzicami i są nadwrażliwe na dotyk. Tyle że to wszystko są cechy, które w różnym natężeniu i konfiguracjach obserwuje u swoich dzieci większość matek.” (2). Zachęcam Was do przeczytania całego tego świetnego wywiadu.
Czyli to co podkreśla profesor Mazurkiewicz-Bełdzińska z punktu widzenia neurologicznego to jest taka indywidualność dziecka i że na tym trzeba się skupić (2). O tym samym tak naprawdę mówi się z perspektywy psychologicznej analizując relację matka-dziecko i teraz chciałabym Wam to wyjaśnić.
Młodym mamom często brakuje wsparcia. Wracamy do domu z noworodkiem, mamy różne relacje z własnymi rodzicami, mąż często po dwóch tygodniach wraca do pracy i nie ma go cały dzień, a matka zostaje z dzieckiem sama. Kiedy dziecko płacze, kiedy ma kolkę i to matka musi wytrzymywać ten nieukojony płacz dziecka, może być jej bardzo trudno. Bardzo łatwo wtedy o ocenę, że coś robi źle – i mówię tu, że nawet sama mama potrafi się bardzo surowo oceniać, uważać, że robi coś źle, nieodpowiednio. Kiedy w kontakcie z niemowlęciem jest płacz, kiedy dziecko płacze, może pozostawiać poczucie porażki. Młoda mama może łatwo poczuć się odrzucona przez dziecko, które płacząc nie daje jej możliwości bycia dobrą matką. Kobieta może się czuć samotna, wręcz samotna, może czuć się pozostawiona sama sobie z tym „problemem”, albo uważać, że to od niej zależy to czy dziecko płacze, czy nie płacze – że to ona powinna ogarnąć, że ona powinna od razu w ogóle wiedzieć co dziecku jest, albo co chce przekazać. Jak pojawia się takie myślenie to wtedy bardzo trudno jest myśleć o stanach dziecka, o tym co ono przeżywa. Bo myślimy bardziej o sobie, że np. sobie nie radzimy.
No i co się dzieje? Mama zaczyna szukać wyjaśnienia, ale czasami może spotykać się np. z określeniami: Niech się Pani cieszy, że ma zdrowe dziecko. Lekarze mogą też zapewniać taką mamę, że dziecko jest zdrowe, a płacz to po prostu forma komunikacji dziecka. I co taka młoda mama wtedy robi? Szuka w Internecie – np. „Co to znaczy, że moje dziecko ciągle płacze?”, „Moje dziecko dużo płacze” itd. I trafia – na „high need baby”. Wiele mam mówi wtedy o uldze. Dlaczego? Bo wcześniej taka mama nie wiedziała co się dzieje, a teraz może poczuć, że w końcu koś ją zrozumiał. My ogólnie bardzo chcemy sklasyfikować każdą trudność, nazwać ją. Nazwanie dziecka „high need baby” jest bardzo kuszące z paru powodów. Mamy natychmiastową odpowiedź i szybkie rozwiązanie. Tzn. tam nawet nie ma rozwiązania, bo jest że: tak jest, tak się stało, nie masz, nie miałaś na to wpływu. Ale co najważniejsze mamy zdjęcie poczucia winy z matki. I bardzo często rodzice czują ogromną ulgę, kiedy przeczytają o „high need baby”. Po pierwsze dowiadują się, że to nie jest nic strasznego, niepokojącego, a po drugie, że dziecko takie jest, takie się urodziło, więc płacz dziecka nie jest wynikiem np. jakiegoś niezrozumienia dziecka itd. A to jest właśnie coś, czego każda mama mniej lub bardziej świadomie się obawia. Ulgę sprawia to, że kobieta przestaje myśleć, że problem może tkwić w relacji. Bo zobaczenie tego może być dla matki zbyt bolesne. Daria Matoszko-Litwin (psychiatra dzieci i młodzieży, psychoterapeutka) w wywiadzie mówi tak:
„Nazywanie dziecka „high need” w pewnym sensie daje chwilową ulgę, zamyka temat. Pozornie. Robiąc to, odbieramy sobie możliwość poznania potrzeb dziecka i badania ich. Takie badanie, nie tylko swojego dziecka, ale też siebie, wymaga dużo więcej wysiłku.
Nazwanie dziecka „high need” może być próbą poradzenia sobie z dotkliwym lękiem i poczuciem winy wobec płaczącego dziecka.” (1)
Niestety określając dziecko „high need baby” odwracamy oczy, odwracamy uwagę od relacji matka-dziecko i to nie jest dobre. Bo przecież ta relacja z mamą ma podstawowe znaczenie w rozwoju niemowlęcia. Tutaj natomiast mamy „high need baby”, a nie: „high need mother”, czy „high need relation”. To jest wymagające dziecko, a nie wymagająca matka czy wymagająca relacja. Przy okazji poprzedniej pogadanki o „high need baby”, którą opublikowałam na Instagramie, dostałam dużo wiadomości, że przecież „high need baby”, to określenie dziecka nie jest stygmatyzujące, to nie jest łatka. Nie wiem jak po nazwaniu dziecka „high need” dalej ma się nie myśleć o dziecku poprzez pryzmat, że to dziecko jest wymagające. A niestety to zamyka drzwi do badania relacji, do zastanawiania się co np. trudnego dzieje się w relacji. Niektórzy też mówili, że przecież ta nazwa jest taka pozytywna, a nie negatywna. Ok, to w takim razie kiedy byśmy to odwrócili i powiedzieli „high need mother” to będzie to pozytywne czy negatywne? Bo ja myślę, że raczej żadna mama nie chciałaby być high need. My chcemy właśnie dawać radę z łatwością itd. Łatwiej jest przecież powiedzieć – moje dziecko to „high need”, to ono potrzebuje dodatkowego wsparcia, a nie ja.
Jest bardzo duża rozbieżność w tym jakie dzieci określane są tym określeniem „high need”. To tak jak dziecko, które nie reaguje na jakąś prośbę mamy przez jedną mamę może być widziane jako złośliwe, przez inną uparte, a przez jeszcze inną mamę jako mające zawsze swoje zdanie. I to jest właśnie ta różnorodność, ta indywidualność na podstawie której my powinniśmy przyglądać się relacji. Każda relacja matka-dziecko jest inna. Co więcej – nawet każda relacja tej samej matki z jej dziećmi jest inna. Mamy bardzo różnie interpretują zachowania swoich dzieci. Każda interpretacja tego samego zachowania dziecka będzie różna w zależności od matki, od tego jakie nadaje znaczenie temu zachowaniu. A więc tak naprawdę to samo zachowanie dziecka, może być interpretowane przez matki skrajnie różnie. Kiedyś Wam już o tym pisałam, ale powtórzę się – był taki dokument o Krzysztofie Krawczyku (3). Ojciec Krzysztofa Krawczyka jak zobaczył jak mały Krzyś je, jak widział po raz pierwszy jak jest karmiony i jak nieporadnie mu to szło, pomyślał sobie, że jego syn stworzony jest do wyższych celów. No i właśnie – przecież ilu rodziców byłoby zaniepokojonych. Mało je – od razu myślimy – niejadek, coś mu dolega, chory, źle go karmię itd. A on stwierdził – jedzenie – nie tam, on jest stworzony do wyższych celów. Na chwilę odbiegając od tematu, właśnie np. karmienie to jest także coś co ZAWSZE analizuje się jako proces zachodzący w relacji. I naprawdę wielu autorów bada i zwraca uwagę na tę szczególną rolę wczesnodziecięcej relacji dziecka z matką w karmieniu, zaspokajaniu głodu i fizycznego i emocjonalnego (4,5).
W przykładzie z Krzysztofem Krawczykiem akurat mamy ojca, który również jest bardzo ważny w tym wszystkim, ale niestety temat jest zbyt obszerny, żeby w wyczerpujący sposób przedstawić rolę ojca w tym artykule. Zaznaczę jednak, że pomoc ojca jest nieoceniona i właśnie w chwilach, kiedy matka zaczyna myśleć o sobie, że nie daje rady, że coś robi źle itd. ojciec często ma tu kluczową rolę, żeby ją wesprzeć.
Idąc dalej – nikt nie neguje tego, że dzieci są różne i na pewno różnią się np. temperamentem. Ale my też różnimy się reakcją na nasze dzieci, każda relacja z dzieckiem jest inna i różnimy się dopasowaniem. Wierzcie mi, że nawet płacz jest bardzo różnie interpretowany przez matki. Ale nie chodzi mi o charakter płaczu, czy rodzaj płaczu. Chodzi mi o to, że niektóre mamy w płaczu widzą siłę, widzą życie. Inne matki w płaczu widzą porażkę, czują odrzucenie. Każda też wymiana matka-dziecko jest inna. Interakcje niektórych par są takie mocne, aktywne, innych zaś – łagodne, spokojne. I właśnie to zgranie się matki i dziecka może być problematyczne. Niektóre matki dobrze radzą sobie przy bardziej spokojnym dziecku, a nie wiedzą jak reagować, kiedy np. kolejne dziecko jest bardziej temperamentne i które głośno sygnalizuje to czego chce. Ale jest też odwrotnie. Niektóre matki bardzo niepokoją się spokojnymi dziećmi. Także więc spokojne dziecko może być źródłem ogromnego niepokoju rodziców, frustracji, i dam tutaj taki przykład zmieniając oczywiście szczegóły w taki sposób, żeby można było tę historię opowiedzieć publicznie. Matka ma dwoje dzieci – chłopca i dziewczynkę. Dziewczynka od samego urodzenia głośna, temperamentna, dużo płakała, ale według matki to nie było dla niej problematyczne, cieszyła się, że córka jest silnym i stanowczym dzieckiem. I właśnie takich przymiotników używała do opisu córki: silna, stanowcza, przebojowa, mająca swoje zdanie. Młodszy syn tej kobiety był zupełnym przeciwieństwem siostry. Spokojny, wrażliwy. Matka pobudzała chłopca, jak mówiła „sprawdzając czy żyje”. Matka bardzo lękowo reagowała na przesypianie całych nocy przez dziecko. Co dla jednych rodziców wydawać by się mogło jest zbawieniem, kobieta nawet po okresie niemowlęctwa wybudzała syna, żeby podać mu mleko. Bała się, że chłopiec umrze we śnie. I ogólnie ten lęk przed śmiercią był dominujący w jej odbiorze syna. Kobieta bała się, że syn ma jakąś ukrytą, nieuleczalną chorobę. Matkę drażniło też, kiedy obserwowała zabawę syna z innymi dziećmi. Uważała, że inne dzieci wyrywają chłopcu zabawki, a on się nie umie bronić. Dla tego chłopca rzeczywiście typowy był taki brak uporu, spokój, chłopiec np. nie płakał kiedy inne dziecko wzięło jego zabawkę, ale ten indywidualny styl chłopca zawsze interpretowany był przez matką jako oznakę słabości, albo wręcz choroby. Dlaczego? Dlatego, że z historii matki dowiadujemy się, że jej brat zmarł we wczesnym dzieciństwie, a choroba bardzo długo nie dawała o sobie znać. Kobieta twierdziła, że ona była zawsze tą przebojową, głośną, wszędzie jej było pełno, a jej brat był cichy, spokojny, wręcz wycofany. Później rodzice uważali, że ten spokój chłopca był zwiastunem choroby. Kobieta bała się więc, że historia brata powtórzy się – tym razem w historii syna. Także zawsze należy przyjrzeć się też historii, własnej historii, tego jakie mamy doświadczenia, skojarzenia, bo być może jest coś, na co np. reagujemy bardzo lękowo i sami nie zdajemy sobie sprawy dlaczego, albo w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Nie można więc uwzględniać tylko jednego czynnika – czyli np. tylko temperamentu dziecka. Przy każdej analizie należy przyglądać się nie tylko temu jak zachowuje się dziecko, ale także jak matka na to reaguje. Czyli właśnie relacja. Nie można pomijać ważności relacji. Bo coś co z początku może nam się wydawać takie łatwiejsze, dawać ulgę, później to może być trudniejsze, nie prowadzić do rozwiązań. I też no niestety – unieważniając tę relację matka-dziecko lub nie przyglądając się jej zamykamy się na rozwiązanie i na szersze widzenie, poznanie też tych stanów emocjonalnych dziecka, przyjrzeniu się i dziecku i sobie i relacji. Przyglądanie się dziecku, sobie, relacji nie jest proste. Powiedziałabym, że to jest bardzo trudne. Działają nasze mechanizmy obronne. Może być nam naprawdę trudno zobaczyć jakie emocje porusza w nas dziecko, co jest dla nas takiego trudnego. No łatwiej jest nazwać dziecko „high need baby” niż się temu przyglądać. Jasne jest, że wolimy przeczytać: wszystko jest ok, tak ma być, to po prostu dziecko takie jest. Ta droga poszukiwań też jest bardzo różna właśnie w zależności od relacji. Czasami długo szukamy rozwiązań, szukamy przyczyny dlaczego dziecko się tak zachowuje, a nie inaczej, dlaczego płacze, dlaczego raz działa pierś, bujanie, innym razem to nie działa. Z innymi dziećmi może być nam prościej. Dlaczego? Bo nie tylko każde dziecko jest inne, ale też my jesteśmy innymi rodzicami dla pierwszego, drugiego dziecka, dla ostatniego, dla chłopca, dla dziewczynki. Mamy inne doświadczenia, musimy poradzić sobie z innymi konfliktami wewnętrznymi, jesteśmy w innym miejscu naszego życia i mamy inną relację. Nie chodzi o to czy gorszą czy lepszą. Po prostu inną. I to jest też odpowiedź na ten argument, który niektórzy podnoszą, że przecież to dopiero 3 czy 4 czy tylko jedno dziecko okazało się być „high need baby”. Nie, to nasza relacja z tym konkretnym dzieckiem okazała się być inna. Bo każda relacja jest niepowtarzalna, nie ma dwóch takich samych relacji. Myślenie też o dziecku „high need baby” powoduje, że myślimy tylko o dziecku, że ono potrzebuje więcej, a nie że to my potrzebujemy więcej, albo że nasza relacja potrzebuje więcej. No i oczywiście też nie musimy się konfrontować z myślą, że do dziecka, szczególnie właśnie płaczącego dziecka mamy różne uczucia. Niektóre kobiety tak bardzo nie mogą tego przyjąć, że od razu zalewa je poczucie winy i od razu oskarżają siebie, że są złymi matkami. A to nieprawda! I w tym jest tak naprawdę klucz. Kluczem jest zaufanie sobie, swojej intuicji, swoim kompetencjom bycia mamą, wystarczająco dobrą mamą dla swojego dziecka. Każde dziecko rozwija się w swoim własnym, indywidualnym tempie i każde wchodzi w relację z mamą na swój własny sposób. Taka para jest absolutnie niepowtarzalna, nie ma drugiej takiej samej pary matka-dziecko, takiej samej relacji. Dlatego dobrze jest być ciekawym dziecka, tego co ono nam mówi, w jaki sposób. Trzeba sobie pozwolić na to, że właśnie nie ma szybkiej kategoryzacji: on/ona jest high need baby. To jest proces, cały, bardzo długi proces w którym się dopiero co poznajecie, przyglądacie się sobie.
Wiem, że płaczące dziecko uruchamia w mamie różne uczucia. Czasami dziecko sprawia, że czujemy się właśnie takimi matkami, jakimi nigdy nie chciałyśmy być. Ta akceptacja własnych uczuć do dziecka jest bardzo istotna, bo czasami, szczególnie właśnie na początku naszej drogi macierzyńskiej, możemy mieć wyidealizowany obraz macierzyństwa. Kobiety np. czasami naprawdę uważają, że nie powinny odczuwać do swojego dziecka niczego innego niż tylko miłość, troskę itd. A co z tymi wszystkimi trudnymi uczuciami które odczuwamy w stosunku do dziecka? Szczególnie płaczącego dziecka? To jest bardzo trudne, dlatego naprawdę nie dziwi mnie popularność tego terminu. Bo to może być przytłaczające – bycie w kontakcie ze swoimi uczuciami i słuchanie płaczu dziecka. Trudno jest wytrzymać, kiedy dziecko coś nam komunikuje płaczem, a my nie potrafimy tego odczytać. Żeby właśnie sobie z tym poradzić łatwo skusić się na takie gotowe rozwiązania, na jakąś szybką, gotową nazwę, ale niestety wówczas łatwo może nam umknąć to co najważniejsze, bo kończy się taka uważna obserwacja i rozumienie tego co się dzieje. Dlatego ważne jest właśnie to czy mama jest w stanie mimo tych różnych trudności dalej widzieć siebie jako wystarczająco dobrą mamę, która wierzy, że odszuka drogę do zrozumienia swojego dziecka.
No i można sobie zadać pytanie – ale co w tym złego, że nazwę tak dziecko, skoro mi to pomaga? Zapewne nazwanie dziecka „high need baby” może być właśnie chwilowo pomocne, dlatego że mama, może poczuć po prostu dużą ulgę, bo zdejmuje z siebie poczucie winy. Ale jak każde chwilowe rozwiązanie – ono może być tylko na chwilę, bo możemy nie rozwiązać prawdziwej trudności. Przy takim szybkim zaliczeniu dziecka do jakiejś kategorii, jakiejś grupy dzieci, łatwo jest przestać zastanawiać nad dzieckiem i wszystko już później interpretować poprzez pryzmat tego, że dziecko jest „high need”. Niebezpieczne jest to, że dziecko może samo zacząć o sobie tak myśleć, właśnie że jest jakieś bardziej wymagające od innych dzieci, jakieś nadmiarowe, albo odwrotnie, że jest wyjątkowe ale w takim sensie w jakim wytłumaczyła w artykule psychoterapeutka dzieci i młodzieży pani Beata Dawczak. Ona mówi [dziecko]: „(…) zacznie się czuć wyjątkowe. Może być zdezorientowane wobec własnych uczuć, wobec swojego niezadowolenia albo frustracji. Może już na wstępie dostać komunikat, że coś z jego uczuciami i potrzebami nie jest OK, są inne niż reszty, za duże, nadmiarowe, trudne do odczytania i przez to nie do spełnienia”(1).
Ale jest jeszcze jedna kwestia na którą chcę zwrócić szczególną uwagę w tym artykule jakie widzę niebezpieczeństwo nazywania dziecka „high need baby”. Wiemy, że dzieci na niedostępność emocjonalną matki mogą reagować właśnie np. płaczem. Dziecko chce się dobić do matki, chce być zrozumiane, a jeśli to zrozumienie nie nadchodzi, wtedy niemowlęta reagują jedynymi znanymi i dostępnymi im sposobami, czyli poprzez ciało. Weźmy sytuację, kiedy mama choruje na depresję poporodową, ale o tym nie wie, nie wie co się z nią dzieje, wydaje jej się, że tak po prostu wygląda początek macierzyństwa, jest zmęczona, wyczerpana, odczuwa przytłaczające poczucie winy, dziecko płacze, a ona zamiast skorzystać z pomocy psychoterapeuty odszuka w Internecie, że jest taki termin jak „high need baby” i stwierdzi, że znalazła odpowiedź lub rozwiązanie. Bo tak jak mówiłam, z resztą nie tylko ja, high need baby przekierowuje całą uwagę na dziecko. Dla mamy, która cierpi na depresję, może to być naprawdę bardzo kuszące. Ona może nawet sama przed sobą chcieć ukryć, że źle się czuje bo np. kojarzy to z jakimś rodzajem nie dawania rady, z tym że się nie nadaje itd. Z resztą depresja tylko potęguje takie odczuwanie. Więc co w sytuacjach, kiedy uwaga powinna być właśnie skupiona na matce? Tak jak mówił Donald Winnicott, brytyjski wybitny psychoanalityk i pediatra, nie ma dziecka bez mamy. Na początku mama i dziecko są jak naczynia połączone.
Jest takie znane badanie poświęcone poznaniu reakcji dziecka na wycofanie emocjonalne rodzica, które towarzyszy np. właśnie depresji, jest to eksperyment still face Edwarda Tronicka (6). Na początku eksperymentu matka normalnie bawi się z niemowlęciem, reaguje adekwatnie na sygnały dziecka, odpowiada na emocje i prawidłowo je odzwierciedla. Następnie matka zaczyna patrzeć się na dziecko maskowatą (kamienną) twarzą, przestaje mu odpowiadać, nie reaguje adekwatnie na sygnały wysyłane przez dziecko. Dziecko bardzo szybko to zauważa i następnie używa wszystkich swoich umiejętności, żeby odzyskać matkę. Uśmiecha się do niej, pokazuje coś. Dziecko unosi do góry ręce, wydaje piskliwy dźwięk, płacze. W eksperymencie widać jak bardzo dziecko zaczyna być zestresowane, zagubione, kiedy nie uzyskuje adekwatnej odpowiedzi od matki. Następnie matka ‘powraca’ do dziecka znów z adekwatną odpowiedzią, zaczyna reagować na sygnały wysyłane przez dziecko. W eksperymencie widzimy, że odpowiedź emocjonalna matki, polegająca na dostrzeżeniu napięcia dziecka, przynosi mu ulgę i ukojenie.
(TUTAJ MOŻECIE OBEJRZEĆ FILMIK)
Niemowlę, którego komunikatów matka przez dłuższy czas nie odzwierciedla, pozostaje w kontakcie z „maskowatą twarzą” i doświadcza przerw w kontakcie, które jest bardzo bolesne. Niezaspokojone pragnienia niemowlęcia oraz nieobrobione emocje, które nie są pomieszczane przez matkę, wracają do dziecka tym razem dodatkowo obciążone silnymi emocjami matki. Różni specjaliści wykazują, że dziecko może odbierać tę trudność matki jako jej niechęć lub nawet agresję (7). Nasila się cierpienie dziecka, jego lęk, co w konsekwencji prowadzi do błędnego koła. Dziecko zaczyna jeszcze bardziej domagać się uwagi matki, jej dostępności. Dziecko zaczyna tym bardziej wpychać swoje uczucia złości w matkę. Dlaczego? Ponieważ próbuje uzyskać odpowiedź co widzieliście na filmiku. Ale nie uzyskuje odpowiedzi, albo ta odpowiedź jest po prostu nieadekwatna. Czyli matka może nieprawidłowo interpretować płacz dziecka, np. każdy płacz dziecka interpretowany jest przez nią jako głód. Matka może też reagować nadmiernym rozczarowaniem (‘jestem fatalną matką’, ‘dlaczego moje dziecko płacze, przecież daję z siebie wszystko’, ‘moje dziecko mnie nie chce’). Na tym przykładzie bardzo wyraźnie widać jak wygląda to błędne koło. Gdy niemowlęta przeżywają psychiczną trudność, np. właśnie lęk, będą dążyć do jej usunięcia dostępnymi sposobami, a jednym z nich jest właśnie płacz.
Obserwując niemowlę szybko zauważamy, że tak naprawdę nie można obserwować niemowlęcia bez matki i matki bez niemowlęcia. Pomimo więc sytuacji, że objawy występują np. u niemowlęcia, przedmiotem leczenia musi być wzajemna relacja. Zmiany, jakie dzięki psychoterapii zachodzą w rodzicach, pociągają za sobą szybkie zmiany w interakcji i w konsekwencji w dziecku. Jest jednak powód dla którego rodzice jak ognia unikają porady psychologów, psychoterapeutów zajmujących się wczesną relacją matka-dziecko. Tym powodem jest lęk który ma każdy rodzic. Wszyscy rodzice boją się, że ich dziecko może okazać się chore. Oczywiście różnimy się poziomem tego lęku. Ale obawiamy się, że psychoterapeuta potwierdzi nasze lęki, naszą obawę. Dlatego ja wszelkimi sposobami próbuję przekazać Wam, że specjaliści są po to, żeby pomagać, a nie wynajdywać zaburzenia. Pomoc udzielona w odpowiednim czasie po prostu jest ogromnym wsparciem i może zapobiec różnym trudnościom. W książce „Ciąża. Kulisy wewnętrznego świata” Joan Raphael-Leff mówi o tym jak dobre efekty daje psychoterapia psychoanalityczna matki z dzieckiem. Pisze o tym, że psychoterapia psychoanalityczna matki z dzieckiem „ma na celu złagodzenie przewlekłych zaburzeń relacji(…)”(8).
[Profesor Joan Raphael-Leff: psychoanalityk i psycholog społeczny. Wykłada psychoanalizę w Ośrodku Studiów Psychoanalitycznych na Uniwersytetcie w Essex; Członek Brytyjskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego; Joan Raphael-Leff uczestniczy w różnorodnych projektach związanych z tematyką okołoporodową, wygłasza wykłady na całym świecie.]
I w nawiązaniu do tego filmiku, który widzieliście, Joan Raphael-Leff mówi o tym, że w nielicznych przypadkach, a dotyczy to w szczególności matek pogrążonych w depresji „filmuję wybrane fragmenty ich interakcji i odtwarzam matce, by pokazać, jak dalece umykają jej sygnały nadawane przez niemowlę”(8)
„Moje dziecko nigdy na mnie nie patrzy” – skarżyła się matka zmagająca się z depresją. Po obejrzeniu krótkiego fragmentu nagrania kobieta dostrzegła, jak często mijają się z dzieckiem w swych rytmach, gdy ona stale spogląda na nie po tym, jak ono podjęło próbę nawiązania kontaktu. Na nagraniu było widać, jak niemowlę cyklicznie ogniskuje wzrok na matce, koncentruje się na niej, coraz bardziej zdzwione, po czym niezadowolone odwraca wzrok i niemrawo porzuca nadzieję na odwzajemnienie kontaktu. W tej właśnie chwili matka spogląda na syna i stwierdza, że on na nią nie reaguje”(8)
Filmowanie takich spotkań rzeczywiście jest rzadkością, ale właśnie w przypadku depresji poporodowej czasami daje to naprawdę bardzo dobry efekt, oczywiście za zgodą mamy, bo mama pogrążona w depresji naprawdę może uważać, że jej dziecko na nią nie reaguje, że jej dziecko nie zwraca na nią uwagi, nie patrzy na nią itd. Gdy porozmawiamy z taką mamą ona naprawdę może być przekonana, że dziecko na nią nie patrzy, że dziecko ją odrzuca itd. Modelowanie pewnych zachowań, pokazywanie na terapii, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej, jest bardzo pomocne dla takich mam. Tutaj mamy taki niezbity dowód, że mama może na nagraniu wideo siebie zobaczyć, że jest zupełnie inaczej.
Na zakończenie poruszę jeszcze ostatnią kwestię.
W wywiadzie z prof. dr hab. n. med. Marią Mazurkiewicz-Bełdzińską, profesor mówi o tym, że (…) „w niektórych komentarzach pisanych przez rodziców, którzy twierdzą, że mają high need baby, pobrzmiewa poczucie wyższości, pewność, że ich dziecko jest szczególne, wyjątkowe, w pewnym sensie lepsze” (2). I chcę się przyjrzeć temu poczuciu wyższości, bo rzeczywiście czytając czy słuchając komentarze rodziców tam zdarza się, że przebrzmiewa to poczucie wyższości. A trzeba to jasno powiedzieć – dzieci są sobie równe – czy płaczą, czy są bardzo spokojne, są sobie równe. Myślę, że z jednej strony może chodzić o wyższość dziecka – że rodzice traktują wtedy takie dziecko, jako właśnie wyjątkowe, czy lepsze, ale mi się wydaje, że tu może chodzić także o wyższość samego rodzica. Wtedy, kiedy czujemy się tak bardzo źle, tak bardzo beznadziejni, że np. nie dajemy rady, mamy poczucie winy, myślimy, czujemy, że inni rodzice się na nas patrzą, oceniają nas, kiedy nasze dziecko płacze, wtedy bardzo łatwo o pokusę odwrócenia tego. Dowiedzieliśmy się np. z portalu dla mam, że jest coś takiego jak „high need baby” i teraz łatwo o pokusę takiego szybkiego odwrócenia tego, na zasadzie – aha – zobacz jak dużo muszę znosić, jakie ja mam wymagające dziecko, ty tego nie zrozumiesz bo masz spokojne dziecko. Wiele razy czytałam, że mama, która nie ma takiego dziecka w ogóle nie może zrozumieć mamy dziecka high need. Wyostrzając ten przykład – mama która ma spokojne dziecko nie wie co to macierzyństwo, nie wie co to trud macierzyństwa, bo przecież jej dziecko jest takie bezproblemowe. Tak jak na forach możemy niekiedy przeczytać jak to kobieta która rodziła naturalnie, 3 dni w bólach to ona rodziła, a mama która rodziła przez cesarkę ona nie rodziła itd. Tak jakby ten ból, trud miałby większą wartość, dopiero świadczył o byciu matką.
Podsumowując – nikt nie zaprzecza, że różnimy się temperamentem, ale tak samo różnimy się tym jaką relację tworzymy z dzieckiem, różnimy się tym na co reagujemy, różnimy się tym dopasowaniem z dzieckiem, tym jakie emocje porusza w nas dziecko albo jakie cechy są dla nas trudne, tak jak pokazywałam Wam na przykładzie tego, że spokój dziecka może być równie frustrujący, albo nawet powodować więcej obaw niż płacz dziecka. Po prostu nie możemy pomijać ważności relacji. Powtarzając za panią Darią Matoszko-Litwin za nazwą High need baby „(…)mogą się kryć różne trudności dotyczące zarówno matki, jak i dziecka albo relacji, jaką tworzą”(1). Przekierowanie całkowitej uwagi na dziecko może chwilowo powodować ulgę, bo kobieta może dać sobie prawo do zdjęcia z siebie tego niepotrzebnego poczucia winy. Ale możesz zdjąć z siebie to poczucie winy i bez określania dziecka „high need baby”. Pamiętajcie, że na każdym tak naprawdę etapie rodzicielstwa mogą pojawić się różne trudności. Najważniejsza jest otwartość i przyglądanie się swoim uczuciom, a także uważne przyglądanie się dziecku bez etykiet. W momentach, kiedy czujemy, że jest nam zbyt trudno warto poprosić o pomoc i nie bać się jej. Szukanie pomocy, proszenie o wsparcie jest wyrazem siły, nie słabości.
Źródła:
Od wczoraj zaraz po pytaniu: 'Jak rozmawiać z dzieckiem o wojnie’, słyszę takie pytania: 'Czy w ogóle dobrze jest rozmawiać z dziećmi o wojnie?’ 'Od jakiego wieku należy rozmawiać z dzieckiem o wojnie?’, 'Zastanawiam się, czy moje dziecko w ogóle wie co się wydarzyło’ itd.
W przeciwieństwie do kobiety, która doświadcza obecności dziecka bezpośrednio w swoim ciele, mężczyzna nie czuje fizycznego przymusu, by wykonywać psychiczną pracę związaną ze stawaniem się rodzicem. Co więcej, w naszej kulturze dostępne są dla niego różne wymówki, by tej pracy nie podejmować; różne wersje twierdzenia, że relacja z niemowlęciem ma być „domeną kobiety”. Taka postawa […]
Chyba wszyscy wielokrotnie słyszeliśmy, że komunikacja jest podstawą udanego związku. Problem w tym, że niekoniecznie wiemy, na czym polega dobra komunikacja ani jak ją osiągnąć. Samo mówienie do siebie nie oznacza jeszcze, że druga osoba poczuje się usłyszana, nie mówiąc już o byciu zrozumianą – stąd są pary, które latami kłócą się o to samo. […]
Komentarze
6 czerwca 2023
Dla mnie ciekawym jest, że inni ludzie widzący mojego syna uznają, że jest hajnidem, a ja uważam, że jest zwyczajnym dzieckiem. Jest ruchliwy, często głodny, budził się w nocy nawet co godzinę od 8 do 11 m.ż. W 8 miesiącu zaczął raczkować, więc oddalać się idę mnie. Powiem szczerze, że uznałam to wybudzanie jako jego potrzebę potwierdzenia, że mama jest, gdy będzie mnie potrzebował. I jak sobie to zakodował to już tego nie potrzebował. Też nie wiem czy tymi wyjaśnieniami sobie nie ułatwiam i nie unikam lęku.